niedziela, 22 marca 2015

Rozdzial I

„Jedyny sposób, żeby uwolnić się od pokusy to jej ulec.”
 – George Bernard Shaw


Boston, 1798

            Nowy świat. Ameryka. 
            Życie zmieniło się diametralnie, kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, gdy miałam dwanaście lat. Byłam tylko małą dziewczynką, która została zmuszona do opuszczenia rodziców i znalezienia się w całkowicie nowym otoczeniu sama. Rodzeństwo zostało wraz z rodzicami w Londynie, a ja wraz z wujem udałam się do Bostonu. 
            Kiedy dowiedziałam się o całej sprawie z wyjazdem byłam zmieszana. Mam dwójkę starszych braci i żaden z nich nie musiał opuszczać rodzinnego domu. Po jakimś czasie rodzice powiedzieli, że znaleźli mi kandydata na męża. Przystojnego syna bogatych i wpływowych kupców – Jacksona. Nie brali pod uwagę mojego sprzeciwu, ani tego, że nie chcę zostawić życia razem z nimi, aby wyjechać tak daleko, tylko po to by w konsekwencji wyjść za mąż. Z resztą Jackson był starszy, dojrzalszy, co powodowało we mnie uczucie strachu i niepewności. Byłam tylko dziewczynką, która uczyła się życia u boków swoich najbliższych, a nagle miała nauczyć radzić się przede wszystkim sama.
            Nie tak planowałam swoje życie. O ile w ogóle mogłabym je zaplanować sama to chciałabym mieć możliwość podejmowania własnych wyborów. Narzucanie przez kogoś losu nie było satysfakcjonujące. Od dziecka wiedziałam czego pragnę, szybko podejmowałam decyzję. Jednak ten los zaplanowali mi rodzice. Rodzice, których kochałam ponad wszystko. Miałam ich zawieść? Miałam się im postawić? Dwunastoletnia dziewczynka nie potrafi odmówić swoim rodzicom, a co dopiero powiedzieć jak chce żyć.
Wczoraj skończyłam szesnaście lat. Od czterech lat wraz z wujem i ciotką mieszkam na przedmieściach Bostonu. Cztery lata spędzone na uczęszczaniu na różne bale, bankiety, byle mój o wiele starszy narzeczony był zadowolony. Kilkaset godzin spędzonych na wysłuchiwaniu kazań ciotki o tym jak być dobrą żoną, a potem matką. Nawet nie zauważyłam jak szybko to minęło. Powtarzalność każdego dnia sprawiła, że każda czynność była rutynowa, odbierała mi chęć do życia, lecz co miałam zrobić? Byłam tylko dziewczyną, która w dniu osiemnastych urodzin miała poślubić starszego o sześć lat mężczyznę.
Tego wiosennego poranka przechodziłyśmy z ciotką przez główny rynek. Promienie słońca padały na budynki, sprawiając, że przez chwilę Boston wydawał się wyjątkowy. Gwar, który panował na rynku był nie do opisania. Co chwilę można było usłyszeć głosy przekrzykujących się mężczyzn, negocjujących ceny z nabywcami, a w tle ogłaszane były najnowsze wiadomości .Dzieci wybiegły na ulice, a wraz z nimi młode matki, które starały się zabić czas w oczekiwaniu na powrót z pracy mężów, plotkując. 
— Elizabeth, mogłabyś tutaj podejść na chwilkę? — Moje rozmyślania przerwał zdenerwowany głos ciotki.
— Słucham, Ciociu? 
— Jutro odbywa się bankiet zorganizowany przez państwo O’Connell, pamiętasz? — Podała mi jedną z przepełnionych warzywami siatek. — Musisz zrobić dobre wrażenie. Nie chciałam mówić Ci o tym wcześniej, ale zamówiłam u krawcowej przepiękną suknię!
— Ciociu, naprawdę nie trzeba było… — Powiedziałam, starając się uśmiechnąć jak najszczerzej. — Mam piękną sukienkę, którą chciałabym jutro założyć.
— Myślisz, że byle jaka sukienka jest wystarczająca, abyś spodobała się Twojemu narzeczonemu? 
— Nie lubię, kiedy go tak nazywasz… — W moim głosie czuć było lekkie zdenerwowanie. — Ciociu, przepraszam, nie powinnam się tak zachowywać. 
— Masz rację, moja droga. — Bąknęła urażona. — Założysz to co dla Ciebie przyszykowałam. Nie bez przyczyny Twoja matka, a moja siostra zdecydowała się wysłać Cię do mnie. Bądź co bądź, teraz w moich rękach leży Twój los i nie pozwolę, abyś samowolnie go sobie zniszczyła.
Margaret Wilson, moja najukochańsza ciotka. Od momentu kiedy pojawiłam się wraz z wujem Richardem w bostońskim porcie, wiedziałam, że nie będzie z nią łatwo. Dumny wyraz twarzy i sokoli wzrok sprawiły, że przez pierwszy czas bałam się jej. Nie bez przyczyny inne kobiety mówiły, że jest ona najbardziej poważną kobietą w Bostonie. Była przeciwieństwem czułego i wyrozumiałego męża, który zawsze dodawał mi otuchy, kiedy dochodziły do ostrych spięć między mną, a jego żoną. W dwójkę tworzyli cudowne małżeństwo, jednak nie mieli dzieci. Nie dlatego, że nie chcieli. Zawsze marzyła im się córka, ale wszelkie próby nie dawały efektu. Ciocia nie mogła mieć dzieci. Wuj powiedział mi kiedyś, że jestem niespełnionym marzeniem ciotki.
— Odłóż te siatę, dziecko. — Powiedziała oschle. — Idź szybko do domu, przyślij do mnie dwie służące, nie myślałam, że kupię tak dużo, a kobiecie mojego statusu nie wypada dźwigać tego przez cały rynek.
— Oczywiście, ciociu. — Żwawo odłożyłam siatkę z warzywami i ruszyłam w kierunku posiadłości.
Dochodziło południe, zegar na wieży wybił godzinę jedenastą. Stwierdziłam, że mam jeszcze trochę czasu i zanim ciotka skończy plotkować, minie jeszcze godzina. Postanowiłam wybrać się na spacer krętymi uliczkami miasta, licząc, że nie spotka mnie żadna znajoma moich opiekunów. Dochodziłam do kościoła, kiedy ktoś w tłumie złapał mnie za rękę. 
— Ellie? – Usłyszałam znajomy głos. —  Kogo moje oczy widzą, czy one się nie mylą?
Joel Evans. Człowiek, którego poznałam tego samego dnia, kiedy wyruszałam w podróż tutaj, cztery lata temu. Był marynarzem na statku, starszym o sześć lat chłopakiem. Kiedy płynęliśmy zaprzyjaźniliśmy się tak bardzo, że opowiedział mi całą historię o swoich podróżach, o trudnościach w byciu marynarzem. Spędzanie z nim czasu było jedyną rzeczą, która cieszyła mnie podczas tej podróży. W dodatku czułam się wyjątkowa, że starszy o tyle lat chłopak zwrócił uwagę na taką małolatę jak ja.
Po dopłynięciu nadszedł czas wielkiego pożegnania. Mimo, że Joel miał zostać na stałe w Bostonie, moja ciotka zabroniła mi się z nim kontaktować, a co bardziej spotykać. Mówiła, że nasza znajomość jest przelotną historią, a w dodatku hańbą dla mnie, mojej rodziny i mojego przyszłego męża Jacksona. Uważała, że kobieta powinna być czysta, aż do ślubu, a przelotne romanse szkodzą jej reputacji. 
— Joel! — Instynktownie wpadłam mu w ramiona, nie potrafiąc ukryć radości, że go widzę. — Ile to czasu minęło? Zmieniłeś się!
— To mi teraz powiedziałaś, słodziutka.

Przede nie było już chłopaka, którego pożegnałam sześć lat temu. Teraz stał przede mną dojrzały, postawny mężczyzna. Na jego czoło spadały dłuższe kosmyki nieprzystrzyżonych, czekoladowych włosów, które prawie zasłaniały jego czarne oczy. Ubrany był w marynarski strój, wysokie czarne buty, lekkie spodnie i zwiewną białą koszulę. Jedynie uśmiech pozostał niezmieniony – szczery i wywołujące u mnie lawinę wspomnień.
— Co tu robisz? — Poczułam jak rumieńce zalewają moją twarz, kiedy zorientowałam się, że zauważył jak się na niego patrzę. — Myślałam, że… 
— Nie, nie opuściłem Bostonu, a to wszystko co mogłaś o mnie słyszeć to tylko plotki. — Nie zwalniał uścisku.  — Byłem tu przez całe cztery lata. Nie mogłem Cię nigdy złapać samej, zawsze byłaś w towarzystwie ciotki lub innych dziewczyn. Gdybym wtedy do Ciebie podszedł przyniosłoby Ci to więcej kłopotów niż warte byłoby nasze krótkie spotkanie.
— Myślałam, że wyjechałeś! — Puściłam jego dłoń. — Myślałam, że nigdy więcej w życiu nie będę mogła Cię zobaczyć, a jednak jesteś tutaj, stoisz przede mną jakby te cztery lata były tygodniem… Mrugnięciem oka.
— Nie mów, że chociaż trochę nie tęskniłaś za mną! 
— Tęskniłam, ale… —  Zegar na wieży wybił dwunastą. — O Boże, Joel, przepraszam Cię! Muszę iść, moja ciotka mnie zabiję!
— Hej, hej, Ellie! —  Przytrzymał mnie za ramię, zanim zdążyłam się odwrócić. — Obiecaj mi, że spotkamy się jak najszybciej.
—Najszybciej, tak… — Wszystkie moje myśli skupione były na tym jaką burdę dostanę po powrocie do domu. — Znajdziesz mnie, mam nadzieję.
Odwróciłam się, kiedy tylko zwolnił uścisk i pośpiesznie pobiegłam do domu. Zdyszana wbiegłam przez otwarte drzwi, kierując na siebie podejrzane spojrzenie wuja.  Zdążyłam złapać służące, kiedy wychodziły do ogrodu i wysłać je na rynek do ciotki. Zmęczona opadłam na krzesło obok siwego mężczyzny.
— Te sukienki są strasznie niewygodne. — Rzuciłam, starając się uspokoić oddech.
— Po prostu powiedz mi co się stało. 
— Spotkałam mojego Joela.


*

Edit: Chcę tu wrócić? Poprawiłam ten rozdział. Zatęskniłam strasznie, ale przemyślę to jeszcze. Ellie i Joel... Ellie i Jackson... Och, fajnie byłoby wrócić!